Historyczno - żużlowe wspomnienia Edwarda Kupczyńskiego
Edward Kupczyński - niekwestionowany lider wrocławskiego zespołu w latach 50 ubiegłego stulecia, dziś zapalony myśliwy, co potwierdzają wiszące na ścianach mieszkania liczne trofea. O dziwo, trudno dostrzec jakiegokolwiek żużlowego pucharu czy medalu, a było ich przecież w karierze pana Edwarda sporo. Nie pytam o taki stan rzeczy, jednak z rozmowy daje się wywnioskować pewien żal i smutek spowodowany z pewnością okresem startów byłego indywidualnego mistrza Polski, który nie ukrywa, iż dla żużla urodził się kilkadziesiąt lat za wcześnie. I trudno się temu stwierdzeniu dziwić, dziś z pewnością byłby rozchwytywany przez prezesów najlepszych klubów i mógł przebierać w ich ofertach. A jak speedway wyglądał pięćdziesiąt lat temu? Zapraszam do lektury wspomnień pierwszego mistrza Polski rodem z naszego miasta.
Początki kariery sportowej
Moją przygodę z żużlem rozpocząłem we Wrocławiu. Jeżeli gdzieś piszą inaczej, to nie jest to zgodne z prawdą. Oczywiście, później były starty w innych klubach, jednakże początek mojej kariery miał miejsce we Wrocławiu. Niestety, nigdy nie starałem się jakoś szczególnie zapamiętywać lat startów na żużlowym torze więc nie wiem, ile będę teraz w stanie powiedzieć. Nie jestem i nigdy nie byłem osobą, której specjalnie zależało na rozgłosie czy sławie. Jednak wracając do pytania - do speedwaya trafiłem całkiem przypadkowo. Po prostu na codzień jeździłem motocyklem po Wrocławiu i pewnego dnia spotkał mnie pan Bronisław Ratajczyk i zapytał, czy nie chciałbym spróbować pojeździć po torze. Wyraziłem zgodę i tak to się wszystko rozpoczęło. Pamiętam, że po dwóch odbytych treningach wskoczyłem do składu i zacząłem jeździć w zespole. Tak to mniej więcej wyglądało.
Tytuł Indywidualnego Mistrza Polski
Trudno mi samemu powiedzieć, czy był to tytuł zdobyty niespodziewanie. Po prostu starałem się jechać tak, jak pozostali zawodnicy i jakoś tak mi to wtedy wyszło najlepiej. Być może miałem do żużla jakiś dryg. Pamiętam, iż w nagrodę miałem otrzymać radio Pionier, a ja zażyczyłem sobie inny, lepszy model, który akurat wszedł na rynek, to kazali mi dopłacić różnicę w cenie. Takie to były czasy. Żona p. Edwarda - "był bardzo odważny, dlatego wygrał (śmiech)".
Atmosfera w zespole
Te sprawy układały się całkiem w porządku, bo był dobry wynik sportowy. A wiadomo, jak jest wynik, to i atmosfera jest dobra. Muszę jednak zaznaczyć, iż mimo nienajgorzej atmosfery, całość wyglądała bardzo smutnie. Nieważne było, czy człowiek zdobył jeden punkt, czy komplet to otrzymywał jedną stawkę pieniężną - 200 złotych i to było wszystko. Człowiek nie patrzył na pieniądze, tylko jeździł. Teraz zaś w żużlu są ogromne finanse, jednak moim zdaniem większość zawodników zatraciła styl i dobre występy zawdzięcza jedynie mechanikom i zagranicznym tunerom, którzy są w stanie przygotować piekielnie szybkie maszyny.
Wspomnienie Tadeusza Teodorowicza
Tadek był facetem, który dużo mówił, a jak wiadomo mówić można wszystko, a potrafił robić całkiem coś odwrotnego. Taki był chłopaczek troszeczkę zarozumiały. Żona p. Edwarda - "mój mąż był raczej typem samotnika, rzadko kiedy z kimś na tyle mocno się kolegował, aby móc teraz o tym kimś dużo poopowiadać". Pamiętam, spotkał mnie kiedyś na ulicy i mówi, że chce pożyczyć 20 złotych bo się z dziewczyną umówił i potrzebuje pieniędzy. Pieniędzy nie miał, ale oczywiście jeździł eleganckim samochodem, zawsze nienagannie wystrojony, często w białych rękawiczkach. Żona - "a oddał ci chociaż później te pieniądze?" Oddał. Żona - "no to chociaż tyle dobrze (śmiech)."
Bycie żużlowcem, splendor i chwała?
Człowiek się po mieście nie włóczył, więc żadnych tam historii nie było. Żona - "a mi jego mama mówiła, że jak szedł przez miasto, to dziewczyny mu kwiaty pod nogi rzucały". Tak, tak, ty nie wierz we wszystko, co to ludzie wygadują! Żona - "no ale to twoja mama mi opowiadała (śmiech)".
Sprzęt rzeszowski u... wrocławianina
Po prostu poprosili mnie przed zawodami o przetestowanie nowego silnika i ja na to przystałem. Warunkiem było przełożenie silnika do mojej ramy i tak też się stało. Przed meczem wyjechałem na tor, zrobiłem kilka okrążeń, bijąc przy okazji rekord miejscowego obiektu. W trakcie zawodów jeździłem już na swoim sprzęcie, co potwierdza wpis do protokołu z zawodów.
Test mecze z zagranicą
Owszem, byłem w kadrze jednak długi czas nie startowałem w tego typu zawodach. Jak powód podawano moje zbyt długie włosy. Czy był to rzeczywisty powód, czy tylko zmyślony tego nigdy się nie dowiedziałem. Nie zamierzałem także obcinać włosów, by się na własnej skórze przekonać. Później nie było już problemów i gdy przyjeżdżali na przykład Szwedzi, to wszyscy ich podpatrywaliśmy w jaki sposób pokonują kolejne metry toru, a w szczególności wiraże. Mieli całkiem inne kierownice, nie mieli ochraniaczy na kolana, a my owszem, więc w pośpiechu je ściągaliśmy i dalej jechaliśmy. Polacy na ramieniu mieli specjalne "trzymadła", Szwedzi zaś nie, więc to też usunęliśmy. Oczywiście, dysponowali oni nieporównywalnie lepszymi motocyklami, gdyż tam już od dawna było zawodowstwo i wszystko było poukładane, u nas zaś dopiero to raczkowało i wszędzie we znaki dawała się amatorka.
Przejście do Bydgoszczy
Oczywiście zawodnik nie miał prawa w tych latach zmienić klubu. Żona - "to mnie chciał poznać i dlatego tutaj przyjechał, bo ja pochodzę właśnie z Bydgoszczy (śmiech)". We Wrocławiu zaczynało się dziać coraz gorzej, nie było zatrudnienia, dodatkowo pojawiały się problemy ze strony władz klubu oraz na każdym kroku opory stąd postanowiłem postawić sprawę na ostrzu noża. W końcu stanęło na moim i za porozumieniem obydwu stron kontrakt został rozwiązany i mogłem odejść. Po tym, jak przeszedłem do Bydgoszczy nie było żadnych animozji wśród kibiców. Gdy wygrywałem wyścig we Wrocławiu jako zawodnik gości, miejscowi kibice bili brawo...
Wyjazd na... wyjazd
Oczywiście pociągiem i to najczęściej na stojąco, bo koleją podróżowały tłumy ludzi. Samemu trzeba było zatroszczyć się o zapakowanie całego sprzętu - motocykli, skóry, kasku, itp. Człowiek po takiej "operacji" był kompletnie brudny i nawet nie było się jak i gdzie umyć, no ale takie były czasy. Oczywiście nie było mowy o jakimś specjalnie wynajętym dla drużyny wagonie. Każdy musiał sobie radzić sam i był traktowany jak zwyczajny podróżny.
<< Powrót